« Główna | ABC manipulacji: R jak „Rydzyk” » | Zachód już w 1993 wiedział, że "plan Balcerowicza"... » | Polityczna poprawność a rzetelność mediów » | Kto wycina drzewa przed billboardami Agory? » 

2006/05/16 

Czyżby koniec łże-elit był bliski?

Wszystko na to wskazuje. Najczulszym barometrem pokazującym, kto w naszym kraju dzierży realną władzę jest tygodnik Wprost. Jeszcze na początku lat '90 przyznał Leszkowi Balcerowiczowi tytuł Człowieka Roku. A teraz pozwala sobie na drukowanie takich tekstów, jak ten poniżej:

ŚWIĘTE KROWY DEMOKRACJI
Robert Mazurek
Wprost, 21 maja 2006, s. 30

"Wyroków sądów się nie komentuje, Leszek Balcerowicz nie podlega krytyce, NBP i Trybunał Konstytucyjny są nieomylne, a abp Życiński ma zawsze rację. Żyjemy w kraju, w którym te twierdzenia uchodzą za kanon inteligentnego obywatela. Uchodzą za bezdyskusyjne oczywistości, prawdy niepodważalne. Ale właściwie dlaczego?

CO WOLNO BIAŁEMU CZŁOWIEKOWI?
W demokracji można wiele. Można poużywać sobie do woli na prezydencie, szydzić z marszałków parlamentu, zjechać prymasa i wstecznych biskupów. Ale biały człowiek nie ma prawa podawać w wątpliwość geniuszu prof. Geremka i jego dokonań. Nie ma prawa wątpić w decyzje sędziów i motywy im przyświecające. Nie może krytykować autorytetów, których listę co kwartał publikuje „Gazeta Wyborcza". A jeśli to biały człowiek robi, to nie jest biały. Jest ciemny.

W postmodernistycznej demokracji wszystkie poglądy są równe, wystawione na wolny rynek idei, nie ma więc powodu, by jakieś opinie poważać bardziej niż inne. Ot, każdy dobiera sobie poglądy wedle tego, co mu w duszy gra. Ale są oczywiście wyjątki. Leszek Balcerowicz nie ma poglądów - on po prostu prezentuje stan nauki i z tym biały człowiek nie dyskutuje. Ustawa o Narodowym Banku Polskim jest doskonała i biały człowiek nie widzi potrzeby rozprawiania nad jakąkolwiek jej zmianą. (...)

BALCEROWICZ PONAD WSZYSTKO
Postacią szczególną na mapie świętych krów demokracji jest Leszek Balcerowicz. Im brutalniej jest atakowany przez Leppera i swych politycznych wrogów, tym twardszy staje się mur jego obrońców wśród elity. Balcerowicz, który już dawno się odcieleśnił i stał instytucją, ma rację jako wicepremier, słusznie czyni, gdy jest szefem partii, i nigdy się nie myli jako prezes NBP. Krytyka Balcerowicza to nie tylko szkalowanie mitu założycielskiego III Rzeczypospolitej, to wręcz atak na samą istotę kapitalistycznej, wolnej Polski, którą Balcerowicz uosabia.

Biały człowiek wie, że Leszek Balcerowicz jest genialnym ekonomistą, opromienionym sukcesami w kraju i za granicą, godnym Nobla w każdej dziedzinie. Zapewne tak jest, ale żeby białemu człowiekowi nie mącić w głowie, dziennikarze uparli się, by do poważnej debaty nie dopuszczać poglądów innych niż Balcerowiczowskie. (...)"

Do mrocznego gabinetu Balcerowicza wprowadził mnie jeden z jego licznych asystentów. Przedstawiłem się, podałem rękę, usiadłem i zacząłem mówić to, co zaplanowałem. O zapaści produkcji rolniczej, braku gwarancji państwa, pułapce kredytowej, tanim imporcie, nierównomiernym rozkładaniu ciężaru zmian gospodarczych w mieście i na wsi. Balcerowicz słuchał, od czasu do czasu wtrącając jakąś uwagę, zwykle był to szczegół, potwierdzający zresztą logikę mojego wywodu. Wreszcie przyszła kolej na powiedzenie tego, co wtedy sądziłem -i sądzę do dziś - o gospodarce liberalnej. Wspomniałem o teorii Adama Smitha, proroka współczesnego liberalizmu: to, że w czasach, w których żył, czyli dwa stulecia temu, była to teoria mogąca posunąć świat do przodu, nie oznacza, że przystaje ona do współczesnych realiów. Dziś wiele się zmieniło, nie tylko w poziomie życia większej części ludności świata nastąpił niesłychany rozwój naukowo-techniczny i wzrost świadomości społecznej, ale ludzkość przeszła przez doświadczenia wielu nurtów ekonomicznych i społecznych. Rewolucja przemysłowa, marksizm, totalitaryzm w wydaniu faszystowskim i komunistycznym. A ze zjawisk mniej kontrowersyjnych, ale kto wie, czy nie bardziej znaczących: państwo opiekuńcze, interwencjonizm państwowy, demonopolizacja, dekartelizacja itp. Słowem, w ostatniej dekadzie XX wieku jesteśmy zbyt bogaci w doświadczenia, aby to, co głosił Smith, przyjmować bezkrytycznie i na "niewidzialnej ręce rynku" opierać całą wiarę w sukces.

Nie sądzę, abym mówił coś, czego ówczesny wicepremier nie wiedział, ale muszę przyznać, że nie spuszczał ze mnie wzroku, często zachęcając do mówienia. Swoim asystentom, którzy coraz częściej zaglądali do gabinetu, kazał iść do diabła i odwołać wcześniej zaplanowane zajęcia. W jego oczach zauważyłem błysk... Może nie szaleństwa, ale pewnego rozedrgania psychicznego. Wzrok człowieka zdeterminowanego: zaciśnięte usta, nerwowe ruchy rąk. Wiele lat później dowiedziałem się, że Balcerowicz cierpi na zachwiania równowagi emocjonalnej, co często wymaga interwencji lekarza.

Tymczasem opowiadałem o destrukcyjnej roli międzynarodowych instytucji finansowych, które, na przykład w wielu krajach Ameryki Południowej, narobiły więcej szkód, niż przyniosły pożytków. Napomknąłem o tym, że przecież czołowi polscy ekonomiści pobierali nauki w zachodnich ośrodkach naukowych, w dużej mierze subsydiowanych przez te instytucje oraz związane z nimi prywatne fundacje, fundusze i instytuty. Jeżeli ktoś komuś pomaga, na przykład w zdobywaniu wiedzy i budowaniu pozycji naukowej - dowodziłem - to potem przychodzi czas na odwdzięczenie się. Może to się odbywać świadomie -jak w biznesie. Coś za coś. Pieniądze na stypendia za określone decyzje gospodarcze. Może też działać mechanizm podświadomości - były doktorant intuicyjnie podejmuje decyzje korzystne dla dawnego sponsora.

Minister finansów nie odzywał się. Wbijał we mnie wzrok, zapadał w rodzaj krótkotrwałego letargu, po czym wychodził z odrętwienia, wracał do świadomości, próbował słuchać, ale zaraz jakieś słowo go irytowało, więc znów popadał w rodzaj psychicznej zaciętości.

Spojrzałem na zegarek: z półgodzinnego spotkania zrobiło się ponad dwugodzinne. Gdy już powiedziałem wszystko co zaplanowałem, a nawet trochę więcej wyraźnie wyczerpany psychicznie Balcerowicz powiedział cicho:

- Proszę pana, żeby nie jeździł pan po Polsce i nie opowiadał ludziom tych bzdur.

Odpowiedziałem, że dziwię się, iż on słuchał tych "bzdur" przez dwie i pół godziny, podczas gdy ja jego bzdur nie mogłem słuchać dłużej niż pół godziny.

Wychodząc z gabinetu, w którym zdążyło się pojawić kilka promieni słonecznych, głośno i wyraźnie postanowiłem, że właśnie będę jeździł po kraju i mówił ludziom to, co na Balcerowiczu zrobiło wrażenie. Obiecałem sobie jeszcze jedno: że muszę doczekać czasów, w których będę mógł Balcerowicza postawić pod sądem i słuchać, jak tłumaczy się ze swoich niegodziwości wobec Polski.

Wszystko, co się działo potem - ze mną i Samoobroną - w jakiejś mierze zawdzięczam zatem tej rozmowie sprzed 10 lat. Kto wie, jak by się potoczyły moje losy, gdyby wówczas wicepremier wyrzucił mnie z gabinetu albo po tej rozmowie rozwiązałby problemy rolników po ich myśli.

Ale najważniejszą sprawą, która miała i ma największy wpływ na wszystkie moje działania społeczne i polityczne, jest polska bieda. Widzę ją każdego dnia, czytam o niej, słyszę, czuję. Tym się różnię od polityków, którzy wprost z Lancii wchodzą do sali Sejmu albo gabinetu rządowego, do zacisza pokoju hotelowego albo do swojego klimatyzowanego domu, że dużo czasu spędzam wśród zwykłych ludzi. Zwykłych, czyli biednych. Takich, którzy ledwie wiążą koniec z końcem, i takich, którzy już nie wiążą. Wśród ludzi, którym ostatnie lata, przemijające pod hasłem zmian społecznych, nic nie dały, a wiele odebrały. Nie chodzi nawet o wartości materialne... Chodzi o nadzieję.

Chociaż wielu, którzy rządzili Polską przez ostatnie 13 lat, stanie kiedyś przed prokuratorem i będzie odpowiadać za przestępstwa, to nikt ich nigdy nie oskarży o odebranie nadziei.

Pamiętacie, jak podniósł się krzyk, gdy w toku ostatniej parlamentarnej kampanii wyborczej lider SLD Leszek Mil-ler wspomniał o ludziach, którzy grzebią w śmietnikach w poszukiwaniu odpadków nadających się do zjedzenia i ubrania?! Nieprawda! - krzyczano. Tani populizm! Chwyt poniżej pasa! Wyborcza retoryka! Byłem jednym z nielicznych, którzy wtedy nie zaprzeczali i dziś nie zaprzeczają. Jak bowiem mógłbym zaprzeczać, skoro podczas moich podróży po Polsce ciągle natykam się na takich, którzy przeszukują śmietniki. Kiedyś podszedłem do jednej kobiety, wcale nie staruszki, która upychała w torbie to, co wyjęła z osiedlowego śmietnika. Chciałem porozmawiać - przecież nie po to, by pozyskać sym-patyczkę Samoobrony, czyli jeszcze jeden głos w wyborach, ale by posłuchać jednej ludzkiej historii, która czasem więcej mówi o kraju niż wiele książek, artykułów czy audycji w telewizji.

Kobieta spuściła głowę, oblała się rumieńcem. Zacząłem ją pocieszać.

- Myśli pan, że za siebie się wstydzę? - zapytała, strząsając moją rękę z ramienia. - Ja nic złego nie robię i nigdy nie zrobiłam. Pracowałam, wychowywałam dzieci, po śmierci męża samotnie. Gdy najstarszy syn dorósł i zapytał, gdzie ma pójść do pracy, jeśli w mieście panuje 30-procentowe bezrobocie i nikt go nie chce, rozłożyłam tylko ręce. Bo nie miałam oszczędności, żeby mu je dać i zachęcić do otwarcia jakiegoś prywatnego interesu. Nie miałam nawet na łapówkę dla kierownika w zakładach ciepłowniczych, który dał do zrozumienia, że za 10 tysięcy załatwi dla syna pracę za tysiąc dwieście brutto miesięcznie. A potem syn poszedł do więzienia, bo z kolegą okradł kiosk. Złapali go na jednej kradzieży, przypisali wszystkie inne w okolicy. Nie, nie pochwalam tego, co zrobił, nie tłumaczę go, przeciwnie, oskarżam surowiej niż sąd. Oskarżam też siebie, że nie umiałam tak go wychować, żeby nie sięgał po cudze nawet wtedy, gdy nie ma co jeść. Aż wreszcie zwolniono mnie z pracy, bo przecież matka kryminalisty nie powinna sprzątać w szkole. Jaki to przykład dla młodzieży? Dlatego dziś muszę chodzić po śmietnikach, bo jeszcze dwoje na wychowaniu zostało. I nie wstydzę się za siebie...

łzawa historyjka, pomyślicie? Nie do końca prawdziwa, bo przecież nigdy nie ma tak, że ktoś niewinny idzie do wiezienia, a kogoś innego wyrzuca się z pracy. Tak? To popatrzcie wokół siebie. Ile takich historii znacie? Ile z ich wydarzyło się w bliższej i dalszej rodzinie, przyjaciołom, znajomym? O ilu czytaliście w gazetach?

Ja takich historii znam tysiące. Opowiedzianych, opisanych w listach. Takich historii jest w Polsce 3 miliony - tyle, ilu jest bezrobotnych.

Kobieta z Elbląga, z którą rozmawiałem nieopodal śmietnika osiedlowego, powiedziała mi, że nie zamierza głosować ani na Samoobronę, ani na żadną inną siłę polityczną. Ani bowiem lewica, ani prawica nie odda jej tego, co straciła. Nikt nie odda wolności jej synowi, nikt nie odda jej pracy, a nade wszystko nikt nie spowoduje, żeby w jej domu znów zagościła nadzieja. Wobec takich spraw można pozostawać obojętnie cynicznym (z wypowiedzi liberałów można sądzić, że biedni są tylko ci, którym nie chce się pracować - ostatnio Janusz Lewandowski błysnął taką "prawdą" w wywiadzie dla Gazety Wyborczej), wykorzystywać je w kampaniach wyborczych (SLD najwięcej mówi o biedzie i bezrobociu zawsze przed wyborami, nigdy nie po nich) lub bezradnie rozkładać ręce (odnoszę wrażenie, że mistrzami świata w rozkładaniu rąk są działacze PSL). Można też bez przerwy o tym mówić, wpływać na sumienia polityków i mediów, można układać plany wyjścia z błędnego koła dobrze scharakteryzowanego przez stare przysłowie w nowym brzmieniu: "Dlaczegoś biedny? Boś bezrobotny. A dlaczegoś bezrobotny? Boś biedny". Samoobrona ma takie plany ratunkowe i chce je urzeczywistniać na każdym szczeblu władzy.

CAŁOŚĆ :http://www.lepper.com.pl/pages/06.Ksiazki/01.Listaleppera/02/

Prześlij komentarz