2006/10/25 

Media dla ludzi - zmieńmy prawo prasowe

Media są niezwykle istotnym elementem demokracji ponieważ stanowią tzw. „czwartą władzę”, która ma kontrolować trzy pozostałe. Wie to każde dziecko. Ale nie każde dziecko dostrzega, że media – jedyna władza nie kontrolowana przez nikogo - coraz rzadziej występują w interesie obywateli a co raz częściej w swoim własnym interesie, jak również w interesie wąskich grup nacisku (reklamodawców, rządu, partii politycznych).

Dlatego proponuję by zmienić prawo prasowe tak, by przywrócić media zwykłym ludziom. Pełną treść proponowanych zmian można znaleźć pod adresem:
MediaDlaLudzi.blogspot.com.

Zapraszam do wzięcia udziału w akcji i zgłaszania uwag.

2006/10/24 

Pozornie na aucie

Jak poinformował Onet.pl zarząd TVN postanowił przesunąć Milana Subotica z działu programowego do działu technicznego z powodu jego współpracy z WSI.

Dwie kwestie budzą zdziwienie.

Po pierwsze, w oświadczeniu zarządu czytamy:

"stacja nie dysponuje żadnym dowodem, iż w trakcie zatrudnienia w TVN w latach 1997-2006 Milan Subotić prowadził jakąkolwiek działalność na rzecz służb specjalnych a przeciwko interesom TVN."

Czy to oznacza, że stacja dysponuje dowodami na to, że Subotić działał na rzecz służb specjalnych ale nie było to działanie przeciwko interesom TVN?

Po drugie, Milan Subotić przez całe zawodowe życie był redaktorem więc co właściwie będzie robił w dziale techniki? Nosił kable za operatorem? Podejrzewam, że raczej będzie to drugi Maleszka – tajny adiustator do specjalnych poruczeń.

2006/10/20 

Bomba z opóźnionym zapłonem

Pod względem merytorycznym pozornie żadnej bomby w taśmach Gudzowatego nie ma. Te nagrania są niewiele bardziej skandaliczne niż nagrania Beger. Oczywiście, te drugie zostały rozdmuchane przez media do skali gigantycznej afery a te pierwsze zostaną błyskawicznie zamiecione pod dywan. Uczciwe to nie jest ale zdążyliśmy się do podwójnych standardów przyzwyczaić więc chyba nikt nie jest zaskoczony. Od warstwy merytorycznej nagrania znacznie ciekawsze są wnioski uboczne, które z niego wynikają.

Pierwsza kwestia dotyczy tego, czy redaktorowi naczelnemu przyzwoitej gazety uchodzi spotykać się z oligarchami biznesu? Czemu właściwie miały służyć te spotkania? Wiemy, że p. Gudzowaty oskarża GW o czarny PR. Jeśli tak, to niech poda GW do sądu. Jeśli nie ma dowodów to niech się odczepi. Co właściwie Michnik chciał uzyskać dzięki tym rozmowom (jak wiemy, część z nich odbyła się z inicjatywy Michnika)? Chciał "udobruchać" Gudzowatego? Chciał się czegoś od niego dowiedzieć? Chyba AM zdaje sobie sprawę z tego, że Gudzowaty jest kuty na cztery nogi więc raczej nie zacznie mu się zwierzać niczym nastoletnia panienka po wypiciu pierwszego w swoim życiu drinka. Zresztą publikacje GW potwierdzają, że niczego się nie dowiedział.

Myślę, że negatywne konsekwencje, które wynikną dla GW ze sprawy taśm Gudzowatego będą miały źródło właśnie w powyższym pytaniu. Okazuje się bowiem, że rozmowa Michnika z Rywinem to nie wyjątek tylko reguła. Redaktor naczelny Gazety Wyborczej obraca się w środowisku szemranej oligarchii i sam fakt negocjowania ("jeszcze dziś opierdolę Gadomskiego") z ludźmi takiego pokroju stawia go w złym świetle. Porównajmy zachowanie AM ze standardami światowymi. Ben Bradley, naczelny „The Washington Post”, zwykł się chwalić, że nigdy nie był w Białym Domu. Redaktor naczelny GW bywał stały gościem w Pałacu Namiestnikowskim, w firmie Gudzowatego, na rybach u Rywina… Tak więc taśmy Gudzowatego po raz kolejny odsuwają kotarę i pozwalają zwyczajnym ludziom zobaczyć jak wygląda prawdziwe oblicze styku mediów, biznesu i polityki. Jest to obrazek ciekawy, ponieważ wynika z niego, że afera Rywina niczego nikogo nie nauczyła.

Po drugie, Michnik przyznaje w tej rozmowie, że Kublik dostaje cynki od ludzi ze służb. Co ciekawsze, zewsząd słyszymy, że to normalna sprawa bo przecież każdy dziennikarz ma kontakty w służbach. To potwierdza moje dawne podejrzenie, że każdy tekst prasowy zaczynający się od słów "Nasi dziennikarze dotarli do materiałów…" w rzeczywistości powstał w ten sposób, że to materiały dotarły do dziennikarzy. W tym momencie trzeba zadać sobie kluczowe pytanie: czy dziennikarze nie zdają sobie sprawy z tego, że te materiały ktoś przynosi celowo? Czy nie zdają sobie sprawy, że selekcja materiałów też jest celowa i prowadzi do jednostronnego przedstawienia faktów? A jeśli zdają sobie z tego sprawę, to dlaczego je publikują? Przecież stają się narzędziem w rękach tajnych służb. Jako kiepską bajkę można potraktować twierdzenie, że informacje otrzymane od służb są następnie przez dziennikarzy weryfikowane. Dziennikarz może sprawdzić tylko podstawowe fakty, np. czy doszło do jakiegoś spotkania albo czy firma XYZ rzeczywiście istnieje. Natomiast to, co najważniejsze czyli interpretacja i umieszczenie faktów w ciągu przyczynowo-skutkowym zawsze będzie pochodzić od tego, kto przynosi materiały. Przyznaje to w rozmowie Michnik mówiąc "my się, kurwa, na tym gazie nie znamy."

Gdybyśmy żyli w miarę normalnym kraju to ujawnienie tych taśm powinno zapoczątkować ogólnośrodowiskową dyskusję dotyczącą zasad korzystania z przecieków od służb specjalnych. Być może w wyniku tej dyskusji wreszcie wszyscy by zrozumieli, że tzw. "przeciek" to po prostu sposób na sterowanie mediami. Oczywiście takiej dyskusji nie będzie, bo mogłaby zaszkodzić wielu "gwiazdom" dziennikarstwa, które swoją karierę zbudowały właśnie na takich "przeciekach".

Trzeci wątek dotyczy wpływu jaki postęp technologiczny wywiera na nasze życie. Swego czasu pisałem w tym miejscu, o tym jak Internet zmienia świat mediów i polityki. Przypomnijmy: kiedyś w Europie elektroniczne środki masowego przekazu były wyłączną własnością państwa a prywatni przedsiębiorcy musieli zadowolić się wydawaniem prasy. Później nastąpiła liberalizacja mediów elektronicznych, w konsekwencji której radio i telewizja trafiły w prywatne ręce. Teraz mamy do czynienia z trzecim etapem liberalizacji, to jest tworzeniem mediów już nie przez prywatne firmy tylko przez prywatne osoby (Internet). Ten zmiany były możliwe tylko dzięki powstaniu odpowiednich technologii.

Teraz postęp technologiczny widzimy też w "technikach operacyjnych". Kiedyś praktyczny monopol na nie miało państwo. Później, technologie te trafiły w ręce oligarchów biznesu. Obecnie przyzwoity dyktafon cyfrowy można kupić za kilkaset złotych a co druga komórka wyposażona jest w kamerę, co powoduje, że "techniki operacyjne" trafiają do jednostek (przypomnijmy sobie film, na którym zarejestrowano nakładanie kosza na głowę pewnego nauczyciela. To właśnie postęp technologiczny umożliwił dokonanie takiego nagrania).
Już całkiem niedługo okaże się, że każdy człowiek zajmujący jakiekolwiek stanowisko powyżej nocnego stróża będzie musiał nieustannie mieć się na baczności ponieważ ktoś może nagrać lub sfilmować jego działania i jeszcze tego samego dnia wrzucić do Sieci.

Czy to będzie lepszy świat? Nie wiem, ale na pewno będzie w nim mniej hipokryzji.

2006/10/17 

Salonowy populizm

Dzisiaj w Metrze ukazał się artykuł p. Angeliki Swobody pt. "Super-samochody agentów CBA" dobitnie ilustrujący tezę, że ci, którzy innym zarzucają populizm sami się nim posługują jeśli tylko jest im to wygodne.

W leadzie tekstu czytamy:
"Klimatyzacja, radio z CD, podgrzewane lusterka i regulowana kierownica. A silnik koniecznie z turbodoładowaniem. Takimi super autami będą jeździć funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego"

Być może ja żyję w innym świecie ale wydaje mi się, że trudno obecnie kupić samochód z radiem bez CD i bez regulowanej kierownicy (regulowana kierownica to luksus nieobecny chyba tylko Fiatach 126p). Jeszcze trudniej będzie kupić samochód z silnikiem Diesla bez turbodoładowania.
Klimatyzacja również jest standardem w autach firmowych, szczególnie dla pracowników wyższego szczebla. To już nie początek lat dziewięćdziesiątych i tak jak nikt dzisiaj już nie zakłada białych skarpetek do garnituru, tak trudno sobie wyobrazić żeby kierownik regionu sprzedaży albo dyrektor departamentu w urzędzie szedł na spotkanie w przepoconych ciuchach.

Ale to p. Angelice nie przeszkadza nazwać samochody o takich parametrach "superlimuzynami". Wynika z tego, że dla p. redaktor trochę lepiej wyposażony Opel Corsa to już "superlimuzyna". Wiedziałem, że szeregowi pracownicy Agory kiepsko zarabiają ale nie sądziłem, że sytuacja jest aż tak dramatyczna. Zresztą, czy nie widziała Pani prawdziwych limuzyn kierownictwa Agory na firmowym parkingu?

Dalej pani Angelika pomstuje "choć CBA jeszcze nie pochwaliło się niczym to przyszłe warunki pracy agentów są godne pozazdroszczenia. Wysokie pensje, nowoczesne komputery, laptopy, komórki to podstawa."
Oczywiście zdaniem p. Angeliki pracownicy CBA powinni zarabiać mało bo przecież zawsze mogą sobie dorobić u Kulczyka, ich komputery powinny działać pod kontrolą systemu Windows 3.11 a komórek wcale nie powinni mieć bo jak wiadomo jest to luksus na który stać obecnie jedynie 32,5 miliona Polaków. Poza tym CBA powinno się pochwalić wynikami jeszcze przed rozpoczęciem działalności.

Oczywiście, p. Angelika na pewno doskonale zdaje sobie sprawę, że to czysta demagogia bo specyfikacja samochodów kupowanych przez CBA nie jest w żaden sposób szczególna i nie świadczy o rozpasaniu urzędników. Ten tekst ma jednak za zadanie podjudzić ludzi czytających bezpłatne "Metro" czyli głównie pasażerów komunikacji miejskiej i zdyskredytować, już na starcie, Centralne Biuro Antykorupcyjne. Niech ludzie rozumują tak: "CBA? A to ci, co mieli złodziei szukać a limuzyn se panie nakupywali!"

To skojarzenie przyda się w przyszłości gdy CBA już będzie miało wyniki.

2006/10/13 

Stiglitz, Gudzowaty, Loża Minus Pięć

Znalazłem niezwykle ciekawy tekst Josepha Stiglitza (laureata nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii) i S. Godoya, w którym podano wyniki badań na temat wpływu szybkości prywatyzacji na wzrost gospodarczy. Autorzy tekstu piszą:

"Na początku lat dziewięćdziesiątych w Europie Wschodniej i Związku Radzieckim rozpoczął się proces reform politycznych i ekonomicznych. Istniała nadzieja, że kraje te osiągną stopę życiową podobną do krajów rozwiniętych.

Zaproponowano dwie strategie [transformacji]. Jedni przekonywali, że proces liberalizacji i prywatyzacji powinien zostać przeprowadzony w jak najszybszym tempie. Zwolennicy tego poglądu wierzyli, że im szybciej transformowany kraj stanie się gospodarką rynkową, a w szczególności, im szybciej będzie prywatyzował tym szybciej stworzy sobie możliwości wzrostu, które wynikają z rynku.

Inni proponowali stopniowe [spowolnione] dawkowanie reform. Sprzedaż aktywów państwowych powinna być przeprowadzona wolniej a gospodarka powinna być liberalizowana stopniowo. Zwolennicy tej szkoły przekonywali, że z błyskawicznym dostosowaniem [do gospodarki rynkowej] wiążą się duże koszty i że np. z przeprowadzaniem prywatyzacji przed przeprowadzeniem reform instytucjonalnych (stworzeniem infrastruktury prawnej, w tym prawa dotyczącego nadzoru właścicielskiego, infrastruktury finansowej, w tym efektywnego i dobrze uregulowanego systemu bankowego) wiąże się duże ryzyko.” (…) „Obawiali się również, że bez infrastruktury instytucjonalnej, która może być stworzona tylko stopniowo prywatyzacja może prowadzić raczej do kradzieży aktywów (asset stripping) niż do tworzenia bogactwa."


Stiglitz i Godoy przeprowadzili analizę ilościową dostępnych danych o szybkości prywatyzacji w byłych państwach komunistycznych i wzroście gospodarczym i otrzymali następujące rezultaty:

"Najbardziej kontrowersyjnym wynikiem naszych badań jest odkrycie, że szybkość prywatyzacji ma negatywny wpływ na wzrost [gospodarczy], co potwierdzają jakościowe dane wspierające podejście stopniowe względem terapii szokowej."

Przejdźmy więc do danych jakościowych czyli opowieści konkretnych ludzi zaangażowanych w procesy prywatyzacyjne. Aleksander Gudzowaty mówi:

"Moja teoria o globalnym podziale świata może się wydawać histeryczna, ale jest w niej sporo racji. Te procedury prywatyzacyjne skądś do nas przecież przyszły. I nie mają na celu pomocy prywatyzującym, by jak najdrożej sprzedali. Wygląda to tak, że ten, kto ma pieniądze zamawia sobie orkiestrę i procedury."(...)

"Myślę, że stworzono w Polsce pewną fobię dotyczącą konieczności prywatyzacji. Postępując perfidnie, obniżono wszystkim zarządom państwowych firm płace do bardzo niskiego poziomu. Powstał taki kontekst, że prezes PKN Orlen ma kilkaset tysięcy złotych pensji, a prezes Lotosu kilka tysięcy. W tej sytuacji wszyscy dążą do prywatyzacji, gdyż albo mają nadzieję na lepsze warunki, albo na udziały."


Skąd się, zdaniem Gudzowatego, wzięła fobia konieczności prywatyzacji?

"Ja uważam, że istnieje Loża Minus Pięć, która działa regularnie od początku prywatyzacji, mając w tym cel własny. Na pewno nie dobro kraju. Ta Loża ma swoje interesy i jest obsługiwana także przez pracowników służb specjalnych, którzy robią wszystko – moim zdaniem – żeby nie ujawnić prawdy. Oni istnieją ponad podziałami politycznymi, ponad rządami. Mają dojścia do każdego kolejnego układu politycznego.
Druga z moich teorii jest taka, że kiedy nastąpiła odwilż w krajach komunistycznych, to globalne organizacje – z procedur postępowania, nie ze złej woli – wymyśliły program na tanie przejęcie majątku w Europie Wschodniej. To już widać: wykupione Węgry, Polska… Oni opracowali procedury wycen i przejmowania. To czynności, które wykonują firmy konsultingowe. Co poniektórzy w Polsce za wprowadzenie takich procedur dostali tytuły honorowe, nagrody ekonomiczne lub zagraniczne pochwały."


Moim zdaniem te dwie teorie nie są wobec siebie alternatywne lecz komplementarne. Loża Minus Pięć działa ręka w rękę z globalnymi organizacjami. Wystarczy więc odszukać kto otrzymał "tytuły honorowe, nagrody ekonomiczne lub zagraniczne pochwały" za opracowanie procedur prywatyzacji, kto, wbrew zdrowemu rozsądkowi, w setkach publikacji przekonywał o konieczności szybkiej prywatyzacji, kto przeciwników tej koncepcji (którzy, jak się okazuje, mieli rację) nazywał "księżycowymi ekonomistami" i będziemy mieli trop prowadzący wprost do Loży Minus Pięć.

2006/10/12 

Siła propagandy

Właśnie przeczytałem doniesienie o ciekawych badaniach dotyczących tolerancji dla homoseksualistów w Polsce (badanie zamówiło Życie Warszawy).
Wynika z nich, że w większość z nas akceptuje homoseksualistów jako sąsiadów lub członków rodziny i jednocześnie większość respondentów uważa, że homoseksualiści są w naszym kraju prześladowani.

Jest to wynik bardzo podobny do tego, który uzyskiwany jest w badaniach poświęconych poczuciu bezpieczeństwa. Zarówno w Polsce (PDF), jak i na świecie zaobserwowano w takich badaniach przedziwną zależność. Większość badanych czuje się bezpiecznie w swojej okolicy (dzielnica, osiedle, wieś itd.) i jednocześnie ci sami ludzie deklarują, że w kraju, w którym żyją jest niebezpiecznie. Jest to oczywiście niemożliwe ponieważ każdy kraj to suma okolic a te są postrzegane jako bezpieczne. Ten dziwaczny wynik przypisywany jest oddziaływaniu mediów, które chętnie nagłaśniają przypadki przemocy, co znacząco wpływa na ocenę bezpieczeństwa.

Mamy więc dowód, że przetaczająca się przez nasz kraj histeria oskarżeń o "faszyzm", "dyskryminację", "homofobię" nie ma podstaw w zachowaniach Polaków i jest wyłącznie medialną konstrukcją propagandową.