Paradoks nagiego karła czyli jak niszczona jest wolność słowa
Przypadkowo trafiłem na ciekawy program w telewizji VH1. To były parapetówa u znanego hollywoodzkiego karła Verna Troyera. Verne ma 81 cm wzrostu więc już po wypiciu pierwszego piwa był nieprzytomny. Pijany karzeł, ale ubaw! Ale to dopiero początek. Naszego małego bohatera zaniesiono następnie do łóżka gdzie udawał on kopulację z poduszką i wydawał jednocześnie stosowne dźwięki. Krótko: big fun! Najlepsze było jednak na końcu. Karzeł wsiadł na elektryczny rowerek i nago jeździł po swoim domu by w końcu zatrzymać pojazd w kącie jednego z pokojów i wprost z rowerka oddać mocz na ścianę i podłogę. Normalnie odjazd!
Jeszcze długą chwilę po zakończeniu tego programu siedziałem jak oniemiały. Ale nie mam zamiaru pomstować na „dzisiejsze czasy.” Bardziej mnie interesuje jak doszło do tego, że tak żenujący prymitywizm, który jeszcze 10 - 15 lat temu był w telewizji nie do pomyślenia dzisiaj jest codziennością i co z tego wynika dla wolności słowa.
Dlaczego tego typu programy są produkowane i pokazywane? Ponieważ hołota chce je oglądać i nie można jej tego zabronić. Nie można zaś zabronić ponieważ tego typu wypowiedzi chroni zasada wolności słowa. Podobnie zresztą ja pornografię (choć w tym przypadku chodzi raczej o wolność do jęczenia). Oczywiście zasada wolności słowa powstała po to, by bronić możliwości wypowiadania dowolnych poglądów politycznych a nie po to, by pokazywać nagiego karła na rowerze. Takie stosowanie tej zasady jest zwykłym nadużyciem. Ale dlaczego tego typu nadużycia są raz po raz dokonywane i stosowne organy państwowe się im nie przeciwstawiają?
Otóż wolność wypowiedzi może dotyczyć trzech sfer: obyczajowej, religijnej i politycznej. W sferze obyczajowej dozwolone jest już prawie wszystko a jeśli jeszcze czegoś nie wolno, to niebawem się to zmieni. Sfera religijna dawno przestała być chroniona i doszliśmy do sytuacji, w której ten, kto mocniej sponiewiera kościół (najlepiej katolicki) jest promowany na większego mędrca. A co wolno w sferze prawdziwej polityki? Okazuje się, że znacznie mniej niż w dwóch poprzednich. Po pierwsze, nie wolno wyrażać się w sposób politycznie niepoprawny. Jest to bardzo istotne ograniczenie wolności słowa ale jakoś mało kto zwraca na nie uwagę (nie jest to zresztą przypadek: żeby wskazać na to ograniczenie trzeba użyć słów politycznie niepoprawnych, a skoro ich używanie jest zabronione…) Po drugie, często nie wolno mówić prawdy o politycznej „kuchni” i prawdziwych stosunkach panujących w społeczeństwie. Najlepiej widać to w sytuacjach ekstremalnych, np. takich jak konflikt zbrojny. Spróbujmy sobie przypomnieć początek wojny w Iraku. "Osadzeni" w amerykańskich oddziałach reporterzy przekazywali informacje, które potem okazywały się zwykłymi kłamstwami (np. tłumy obalające pomnik Saddama, okazały się w rzeczywistości garstką najemników sprowadzonych wyłącznie po to, by akcja dobrze wyglądała w TV). Zaś w niezależnych reporterów Reutersa, którzy nie byli wystarczająco "osadzeni" niechcący trafiła amerykańska rakieta. Jeśli pozostaniemy na gruncie amerykańskim to zauważymy, że w mainstreamowych mediach można dowoli pisać i mówić o zaletach i wadach Republikanów i Demokratów ale nie wolno powiedzieć, że w gruncie rzeczy są to dwie frakcje tej samej partii wielkiego biznesu. W Polsce do niedawna każdy kto wskazywał na postkomunistyczny układ korumpujący nasz kraj otrzymywał etykietę oszołoma (a przede wszystkim nie był wpuszczany do mainstreamowych mediów).
Można z powyższego wysnuć wniosek, że prawdziwa wolność słowa jest niebezpieczna dla rządzących i dlatego wolą oni by ludzie dostali namiastkę wolności słowa w obszarach, które są z punktu widzenia sprawowania władzy nieistotne. Takim obszarem są właśnie kwestie obyczajowe. Niestety, tzw. wolność słowa w kwestiach obyczajowych ma istotny wpływ na wolność słowa w kwestiach politycznych.
Po pierwsze, morze głupawych programów takich jak ten opisany powyżej powoduje, że trudno przebić się do opinii publicznej z jakimkolwiek przekazem, który dotyczy kwestii naprawdę istotnych a nie puszczania bąków, bekania i gołej d…
Po drugie, żeby zainteresować masowego odbiorcę kwestiami istotnymi trzeba o nich mówić w tej samej kloaczno-skandalicznej konwencji, w której opisywane są przygody Verna Troya ponieważ inaczej przekaz zostanie niezauważony. Weźmy choćby ten wpis - gdyby nie „nagi karzeł” w tytule to pewnie pies z kulawą (przepraszam: sprawną inaczej) nogą by tu nie zajrzał. Zaś posługiwanie się tą konwencją wymusza uproszczenia, które szkodzą poziomowi dyskusji.
Po trzecie, dzięki obyczajowej namiastce wolności słowa ludzie żyją w fałszywym przekonaniu, że dysponują całkowitą wolnością. Takie fałszywe przekonanie powoduje, że nie zrobią nic by osiągnąć prawdziwą, polityczną wolność słowa.
Z powyższego wynika, że obyczajowa „wolność słowa” szkodzi swobodzie wyrażania poglądów politycznych. Nieprawdziwe jest zatem powszechnie obowiązujące przekonanie mówiące, że obyczajowa i polityczna wolność słowa idą ze sobą w parze i że ograniczenie pierwszej z nich jest równoznaczne z ograniczeniem drugiej. Jest dokładnie odwrotnie: im więcej można publicznie powiedzieć od d… Maryny, tym trudniej dyskutować o sprawach poważnych.
Jeszcze długą chwilę po zakończeniu tego programu siedziałem jak oniemiały. Ale nie mam zamiaru pomstować na „dzisiejsze czasy.” Bardziej mnie interesuje jak doszło do tego, że tak żenujący prymitywizm, który jeszcze 10 - 15 lat temu był w telewizji nie do pomyślenia dzisiaj jest codziennością i co z tego wynika dla wolności słowa.
Dlaczego tego typu programy są produkowane i pokazywane? Ponieważ hołota chce je oglądać i nie można jej tego zabronić. Nie można zaś zabronić ponieważ tego typu wypowiedzi chroni zasada wolności słowa. Podobnie zresztą ja pornografię (choć w tym przypadku chodzi raczej o wolność do jęczenia). Oczywiście zasada wolności słowa powstała po to, by bronić możliwości wypowiadania dowolnych poglądów politycznych a nie po to, by pokazywać nagiego karła na rowerze. Takie stosowanie tej zasady jest zwykłym nadużyciem. Ale dlaczego tego typu nadużycia są raz po raz dokonywane i stosowne organy państwowe się im nie przeciwstawiają?
Otóż wolność wypowiedzi może dotyczyć trzech sfer: obyczajowej, religijnej i politycznej. W sferze obyczajowej dozwolone jest już prawie wszystko a jeśli jeszcze czegoś nie wolno, to niebawem się to zmieni. Sfera religijna dawno przestała być chroniona i doszliśmy do sytuacji, w której ten, kto mocniej sponiewiera kościół (najlepiej katolicki) jest promowany na większego mędrca. A co wolno w sferze prawdziwej polityki? Okazuje się, że znacznie mniej niż w dwóch poprzednich. Po pierwsze, nie wolno wyrażać się w sposób politycznie niepoprawny. Jest to bardzo istotne ograniczenie wolności słowa ale jakoś mało kto zwraca na nie uwagę (nie jest to zresztą przypadek: żeby wskazać na to ograniczenie trzeba użyć słów politycznie niepoprawnych, a skoro ich używanie jest zabronione…) Po drugie, często nie wolno mówić prawdy o politycznej „kuchni” i prawdziwych stosunkach panujących w społeczeństwie. Najlepiej widać to w sytuacjach ekstremalnych, np. takich jak konflikt zbrojny. Spróbujmy sobie przypomnieć początek wojny w Iraku. "Osadzeni" w amerykańskich oddziałach reporterzy przekazywali informacje, które potem okazywały się zwykłymi kłamstwami (np. tłumy obalające pomnik Saddama, okazały się w rzeczywistości garstką najemników sprowadzonych wyłącznie po to, by akcja dobrze wyglądała w TV). Zaś w niezależnych reporterów Reutersa, którzy nie byli wystarczająco "osadzeni" niechcący trafiła amerykańska rakieta. Jeśli pozostaniemy na gruncie amerykańskim to zauważymy, że w mainstreamowych mediach można dowoli pisać i mówić o zaletach i wadach Republikanów i Demokratów ale nie wolno powiedzieć, że w gruncie rzeczy są to dwie frakcje tej samej partii wielkiego biznesu. W Polsce do niedawna każdy kto wskazywał na postkomunistyczny układ korumpujący nasz kraj otrzymywał etykietę oszołoma (a przede wszystkim nie był wpuszczany do mainstreamowych mediów).
Można z powyższego wysnuć wniosek, że prawdziwa wolność słowa jest niebezpieczna dla rządzących i dlatego wolą oni by ludzie dostali namiastkę wolności słowa w obszarach, które są z punktu widzenia sprawowania władzy nieistotne. Takim obszarem są właśnie kwestie obyczajowe. Niestety, tzw. wolność słowa w kwestiach obyczajowych ma istotny wpływ na wolność słowa w kwestiach politycznych.
Po pierwsze, morze głupawych programów takich jak ten opisany powyżej powoduje, że trudno przebić się do opinii publicznej z jakimkolwiek przekazem, który dotyczy kwestii naprawdę istotnych a nie puszczania bąków, bekania i gołej d…
Po drugie, żeby zainteresować masowego odbiorcę kwestiami istotnymi trzeba o nich mówić w tej samej kloaczno-skandalicznej konwencji, w której opisywane są przygody Verna Troya ponieważ inaczej przekaz zostanie niezauważony. Weźmy choćby ten wpis - gdyby nie „nagi karzeł” w tytule to pewnie pies z kulawą (przepraszam: sprawną inaczej) nogą by tu nie zajrzał. Zaś posługiwanie się tą konwencją wymusza uproszczenia, które szkodzą poziomowi dyskusji.
Po trzecie, dzięki obyczajowej namiastce wolności słowa ludzie żyją w fałszywym przekonaniu, że dysponują całkowitą wolnością. Takie fałszywe przekonanie powoduje, że nie zrobią nic by osiągnąć prawdziwą, polityczną wolność słowa.
Z powyższego wynika, że obyczajowa „wolność słowa” szkodzi swobodzie wyrażania poglądów politycznych. Nieprawdziwe jest zatem powszechnie obowiązujące przekonanie mówiące, że obyczajowa i polityczna wolność słowa idą ze sobą w parze i że ograniczenie pierwszej z nich jest równoznaczne z ograniczeniem drugiej. Jest dokładnie odwrotnie: im więcej można publicznie powiedzieć od d… Maryny, tym trudniej dyskutować o sprawach poważnych.